Bluboo Maya jest dowodem na to, że można kupić phablet za kwotę poniżej 500 złotych. Jakim kosztem? Sprawdźcie sami, zaglądając do niniejszego artykułu.
Bluboo Maya – opakowanie, budowa, materiały
Zaczynamy od specyfikacji. Przypomnijmy, cena (detaliczna, sugerowana) Bluboo Maya wynosi 449 złotych. Co otrzymamy za tak niewielką kwotę? Przede wszystkim, co zresztą nasi czytelnicy trafnie zauważyli w zajawce niniejszej recenzji, wśród możliwości telefonu brak jest pozycji LTE. Oznacza to, że nie będziemy mogli przeglądać wideo w sieci czy przeglądać Internetu z najwyższymi, dostępnymi obecnie prędkościami. Wi-Fi w testowanym phablecie nie jest zgodne z najnowszym standardem ac, a moduł GPS pozbawiono wsparcia dla systemów wyszukiwania Beidou i GLONASS.
Niestety, wśród elementów dotkniętych cięciami budżetowymi znalazł się również ekran. Na pokładzie urządzenia znalazła się bowiem jednostka JDI TFT o przekątnej 5,5 cala, oferująca rozdzielczość HD, czyli 1280 x 720 pikseli. Daje nam to zagęszczenie na poziomie 267 PPI.
Bluboo Maya nie okaże się również demonem prędkości. Serce urządzenia – procesor MediaTek MTK6580A – to czterordzeniowy, 32-bitowy chip Cortex-A7, wprowadzony na rynek w 2015 roku. Pracujący z taktowaniem 1,3 GHz chip, wspomagany przez leciwy układ graficzny Mali-400MP, teoretycznie nie zagwarantuje nam pełnej płynności w obsłudze multimediów czy w grach.
Na plus można zaliczyć obecność dwóch slotów SIM (micro i pełnowymiarowego) oraz slotu na nośniki pamięci formatu microSD, a także raczej niespotykanego w tej klasie cenowej duetu pamięci: 2 GB RAM i 16 GB masowej (około 11,7 GB przestrzeni jest dostępne dla użytkownika).
Całość zestawu zapakowano w szary kartonik, przywodzący nieco na myśl produkty Xiaomi. W środku, oprócz phabletu, odnajdziemy – tradycyjnie – ładowarkę sieciową, przewód microUSB oraz „makulaturę”. Warto przy tym zauważyć, że Bluboo Maya, jako urządzenie dostępne w polskiej, oficjalnej sieci dystrybucji, posiada 24-miesięczną gwarancję.
Przy pierwszym kontakcie, w oczy rzuca się symetryczna budowa phabletu, z równej szerokości ramkami: dolną i górną. Widać również coś jeszcze. Producent „oszukuje” nieco z szerokością ramek, zwłaszcza bocznych: oprócz tych z obudowy, wokół całej matrycy widać wyraźnie czarne ramki chyba niezbyt dobrze wpasowanego ekranu, które zabierają dodatkowe 2 mm z każdej strony.
Bluboo Maya wyposażono w matrycę JDI HD TFT. Niech nikogo nie zmyli brak opisu „IPS”. To tak naprawdę ekran wykonany właśnie w tej technologii, dzięki czemu zapewnia naprawdę pełne kąty patrzenia. Pod tym względem nie można nic mu zarzucić. Ani barwy, ani kontury nie ulegają degradacji, bez względu w jaki sposób nań patrzycie. Nie można mieć również uwag do kontrastu, bo ten jest na bardzo wysokim poziomie. Nieco zastrzeżeń natomiast mam do odzwierciedlenia barw – sprawiają wrażenie nieco matowych, zbyt mało nasyconych.
Pomny doświadczeń z testowanymi w naszym labie Xiaomi RedMi Note czy RedMi Note 1s, w których gęstość pikseli nie byłą przeszkodą do w miarę komfortowego przeglądania zawartości ekrany, muszę stwierdzić, że również i tu, osoby biorące pod uwagę cenę urządzenia, nie będą miały zbyt wielu uwag. Całość konturów jest dość ostra, wyraźna. Plus za wysoki poziom jasności, który pozwala na oglądanie zawartości ekranu nawet przy dużym nasłonecznieniu.
Ciekawostką, którą jednocześnie odnotowuję jako zaletę, mającą bezpośrednio wpływ na jakość obsługi ekranu, jest pojawienie się w tej klasie cenowej zaokrągleń krawędzi ekranu, określanych jako „2.5D”.
Niewielkie zastrzeżenia mam do jakości działania funkcji dotykowych. W Bluboo Maya działają one momentami dość opornie. Nie zawsze dotyk zostaje przekazany w postaci polecenia do phabletu, czasem trzeba mocniej nacisnąć, bo nie wystarczy muśnięcie, jak ma to miejsce w matrycach urządzeń w wyższych półek.
Górna ramka, oprócz głośnika rozmów, zawiera czujnik zbliżeniowy, bardzo intensywnie świecącą diodę powiadomień (jednokolorową, bez możliwości konfiguracji), a także kamerkę rozmów wideo. Jakość obrazu przechwytywanego przez tę ostatnią, w oświetleniu naturalnym jest przyzwoita, w sztucznym już niekoniecznie – obraz jest zaziarniony, o nienaturalnych kolorach, zaś aparat ma problemy z płynnością i nadążeniem za fotografowanym obiektem. Głośnik rozmów nie daje powodów do narzekań. Choć dźwięk jest płaski, to rozmówcę słychać wyraźnie i głośno. Warto tu wspomnieć o kolejnej oszczędności – na liście elementów panelu frontowego nie znajdziemy czujnika natężenia oświetlenia.
Dół panelu frontowego to przyciski fizyczne. Symbole zostały jedynie nadrukowane na tworzywo. Oczywiście działają, choć podobnie jak w przypadku dotyku w ekranie, nieco opornie i zdarzają się opóźnienia czy freezy. Czego zabrakło? Podświetlenia.
Czego nie sposób nie zauważyć, to przeszlifowania na krawędziach urządzenia. To rzeczywiście aluminium. Nie liczcie jednak na wiele, bo to nie wystający element korpusu, a jedynie aluminiowa ramka, która – co trzeba przyznać – dodaje elegancji wyglądowi Bluboo Maya.
Panel tylny phabletu wykonano z plastiku. Jego wierzchnia warstwa otrzymała bardzo fajną i praktyczną mozaikę, składającą się z trójkątów wypełnionych tworzywem o chropowatościach różnej wielkości. Wygląda to bardzo interesująco, a dodatkowo zwiększa przyczepność phabletu do dłoni.
Oprócz logo producenta a także opisów certyfikatów, na panelu odnajdziemy diodę doświetlającą oraz obiektyw aparatu głównego.
Klapka, ku zadowoleniu części użytkowników, jest zdejmowalna. Jest dobrze spasowana, więc jej zdjęcie wymaga nieco siły. Z korpusem tworzy spójną całość, jednak – i tu mimo wszystko nie mam zastrzeżeń – sporadycznie, przy silniejszym ucisku obudowy, usłyszymy skrzypnięcie. Jest jednak i tak dobrze w kwestii spasowania elementów obudowy.
Po zdjęciu panelu, naszym oczom ukazuje się wymienialna bateria Litowo – Jonowa o pojemności 3000 mAh. Jej wyciągnięcie daje nam dostęp do slotów. Oprócz gniazda kart pamięci microSD, mamy tu możliwość skorzystania z dwóch kart SIM, umieszczanych w gniazdach jedna pod drugą: microSIM i pełnowymiarowy SIM.
Bluboo Maya nie zaskoczy nas w kwestii wyposażenia w porty. U góry jest to gniazdo jack 3,5 mm, u dołu port microUSD (transfer danych i ładowanie baterii), mikrofon rozmów oraz dwa podłużne otwory, z których tylko jeden skrywa głośnik mediów. Co się tyczy tego ostatniego, to na początku nie porywa, a wręcz powoduje niesmak. Wystarczy jednak włączyć dźwięk przestrzenny i poprawę głośności w ustawieniach systemu, aby stał się przetwornikiem przynajmniej dobrym. Dźwięk może nie powala na kolana, ale jest wyraźny, wystarczająco czysty i głośny. Zwłaszcza na pułap cenowy, którego reprezentantem jest testowany phablet.
Całości wyposażenia w interfejsy fizyczne dopełniają ulokowane na prawym boku klawisze zasilania i (rozdzielone) przyciski regulacji głośności. Co do ich działania nie mam zastrzeżeń – stosunkowo wysoki i wyraźny skok, zakończony miękkim klikiem i nie przysparzające powodów do narzekań spełnianie swoich funkcji.
Bluboo Maya jest nieznacznie większy od Xiaomi Redmi Note 3. Można by krytykować rozplanowanie, nie do końca wykorzystane ramki. Nie mniej phablet dobrze wpasowuje się w rękę, dzięki zaoblonym krawędziom ekranu i panelu tylnego. Przy tym przyjemnie i wygodnie leży w dłoni. Wbrew pozorom, nawet osoby o średniej wielkości dłoni mogą pokusić się o obsługę urządzenia jedną dłonią. Faktem jest natomiast, że zabrakło w telefonie funkcji programowej wspomagającej jednoręczną obsługę phabletu.
Bluboo Maya – system, aplikacje, multimedia, wydajność, wrażenia z użytkowania
Phablet działa pod kontrolą Androida 6.0 Marshmallow. Dobrą informacją jest to, że nie został skażony żadnymi nakładkami producenta czy firm trzecich. Nie ma też tu znanego z telefonów innych producentów, śmieciowego oprogramowania, trialowych aplikacji, ich wersji próbnych, etc. Jedynym dodatkiem jest program Bluboo BeautySnap, który pozwala na modyfikację zdjęć portretowych poprze dokładanie wąsów, okularów, fryzur, etc. Fajna zabawa, tym bardziej, że zostało to dość dobrze dopracowane.
System działa generalnie bez zarzutu. Sprawnie, bez zbędnych opóźnień. Owszem, zdarzają się niewielkie opóźnienia, ale tylko gdy mamy do czynienia z większymi i bardziej wymagającymi pod względem sprzętowym aplikacjami.
Problematyczne natomiast okazało się podłączenie telefonu do komputera PC. System poprawnie zainstalował sterowniki telefonu, po czym… nie dało się uzyskać możliwości przesyłania plików do/z pamięci urządzenia. Wymagało niestety trochę pracy usprawnienie połączenia, a głównie zainstalowanie sterowników urządzenia MTP. Przyznam szczerze, że pierwszy raz miałem takie problemy z podłączeniem urządzenia mobilnego do komputera.
Bluboo Maya nie zaskoczy nas niczym ciekawym w kwestii gier. To dobrze, wbrew pozorom. Pomimo swojej – wydawałoby się – niezbyt wysokiej wydajności, urządzenie dobrze radzi sobie nawet z tymi bardziej wymagającymi grami. Przykładowo w Real Racing 3, oprócz nieznacznego klatkowania, widocznego dopiero przy przyjrzeniu się, rozgrywka przebiega nad wyraz płynnie.
Na plus zaliczam jakość odtwarzania plików wideo. Choć op oglądaniu filmów w jakości 4K raczej nie ma mowy, to już rozdzielczości FullHD są prezentowane bez żadnych zastrzeżeń. Tak naprawdę, to nie ma to specjalnego znaczenia, skoro i tak dysponujemy ekranem o rozdzielczości HD.
W kwestii aparatu, Bluboo, oprócz wspomnianej aplikacji do „upiększania”, interfejs aparatu został dość bogato wyposażony w ustawienia i opcje. Niestety na opcjach kończy się dobre, bo zderzenie z rzeczywistością, w tym przypadku z jakością wykonywanych zdjęć, sprowadza nas na ziemię. Oto próbki zdjęć wykonanych aparatem Bluboo Maya:
O ile ujęcia wykonane w oświetleniu dziennym, w dodatku przy jego wystarczającej ilości, można przyjąć jako przeciętne, to już fotografie wykonane w oświetleniu sztucznym, pozostawiają sporo do życzenia. I nie pomaga w poprawieniu ich jakości pojawienie się diody doświetlającej LED.
Choć na wykresach osiągów w aplikacjach syntetycznych, testujących wydajność obliczeniową układu SoC zasilającego phablet, nie ma szału, bo MTK6580A plasuje się pośrodku lub poniżej połowy stawki, to w rzeczywistości nie jest źle i Bluboo Maya może z powodzeniem posłużyć jako narzędzie wirtualnej rozgrywki.
Bluboo Maya jest zasilany ogniwem o pojemności 3000 mAh. To dużo i mało jednocześnie. Fakt, że bateria ma zasilać niezbyt wymagający ekran i procesor niebędący w czapie układów SoC. Sprowadza się to do tego, że przy włączonym Wi-Fi i przesyle danych, przy niezbyt obciążającym użyciu, ogniwo przetrwa nawet 2 czy 3 dni. W chwili gdy zrobicie z phabletu konsolę do gier, procenty energii zaczną uciekać w dość szybkim tempie. Dodatkowo, przy dużym obciążeniu, poczujecie dość wysoką ciepłotę, jaką bateria obciążonego urządzenia będzie wydzielać. Wprawdzie ciepło nie powoduje dyskomfortu, jednak jest wyraźnie wyczuwalne.
Choć – i to trzeba zaznaczyć – brak w Bluboo Maya obsługi LTE, to na pozostałe moduły łączności bezprzewodowej nie można narzekać. Zarówno 3G (z przyporządkowanymi standardami przesyłu danych, jak i Wi-Fi czy Bluetooth działają bez zastrzeżeń. Wi-Fi może poszczycić się dodatkowo bardzo dobrą anteną, dzięki której nawet o kilka pomieszczeń od routera, na wyświetlaczu widnieje pełen lub prawie pełen zasięg sieci.
Bluboo Maya – podsumowanie
Zanim zaczniemy rozpatrywać wszystkie wady i zalety Bluboo Maya, powinniśmy przed sobą postawić tabliczkę z jego ceną. 449 złotych to niewiele. Nawet bardzo niewiele. Nie łudźmy się, że za te pieniądze kupimy smartfona, a tym bardziej phablet, w którym nie obyło się bez cięć budżetowych. W tym przypadku, oprócz braku mniej istotnych dodatków, jak czujnik oświetlenia, padło na te bardziej „bolesne” – ekran o rozdzielczości HD i brak obsługi LTE. Czy pozostaje coś dobrego?
Moim zdaniem tak, i to w ilości co najmniej wystarczającej. Bateria, która zaspokoi większość użytkowników. Ekran, który mimo swojej rozdzielczości, jest matrycą dobrą w tej klasie cenowej. Szkoda tylko, że nie ma charakteryzuje się w pełni dobrze działającym dotykiem, bo moglibyśmy mówić o pełni szczęścia. Szkoda trochę braku LTE, choć – podkreślam – urządzenie obsługuje pozostałe standardy bez zastrzeżeń. Dość dobry głośnik, choć przeciętne, jednak na poziomi nawet droższej konkurencji aparaty, dual SIM i slot kart microSD, aż w końcu nieczęsto w tym pułapie cenowym oferowane ilości pamięci – operacyjnej i masowej.
To wszystko świadczy o jednym: producent chciał zaoferować naprawdę tanie urządzenie, które choć w części spełniałoby potrzebę posiadania smartfona z dużym ekranem, bez nadmiernego kastrowania go z najważniejszych elementów. Czy to się udało? Myślę, że tak. Na pewno cena zasługuje na wyróżnienie. A i sam phablet może być bardzo łakomym kąskiem, zwłaszcza dla osób z mniej zasobnym portfelem.
Nasza ocena: 4/6
+ dobra jakość materiałów i wykonania,
+ wystarczająca, zwłaszcza jak na cenę urządzenia, wydajność,
+ duża ilość pamięci RAM i masowej,
+ dual SIM plus slot kart microSD,
+ głośnik na zadowalającym poziomie,
+ cena!
+ przyzwoity ekran…,
– choć z nie do końca poprawnie działającym dotykiem,
– przyciski fizyczne niepodświetlone i niedziałające perfekcyjnie,
– aparaty co najwyżej przeciętne,
– nagrzewająca się pod obciążeniem przeciętna bateria,
– brak modemu 4G/LTE
Sprzęt do testów dostarczył: