Adobe Reader wygląda na jakiś kiepski żart programistów Adobe, a w najlepszym przypadku na aplikację niedokończoną (a raczej dopiero zaczętą). Jej możliwości ograniczają się do przeglądania plików, ich przeszukiwania, przeglądania zakładek (bez możliwości tworzenia własnych) oraz wysyłania dokumentów e-mailem i ich drukowania. Tyle. Koniec.
No tak, ale czy możemy wymagać więcej od bezpłatnej aplikacji? Pewnie nie. Zakładając, że przynajmniej to, co potrafi, będzie robiła dobrze. Ale tak niestety nie jest. Adobe Reader nie poradził sobie z polskimi znakami w trzech z pięciu dokumentów, których użyłem do testów. Co ciekawe, zarówno przeglądarka wbudowana w program pocztowy, jak i aplikacja DropBox, radziły sobie z polskimi znakami bardzo dobrze. Na miejscu Adobe byłoby mi po prostu wstyd…
Gdyby Adobe Reader został wydany kilka tygodni po premierze iPhone 3G (czyli ponad 3 lata temu), to wszystko byłoby w porządku. Dzisiaj natomiast konkurencja (na przykład GoodReader) jest tak silna, że pokazywanie światu czegoś takiego nie powinno mieć w przypadku tak utytułowanej firmy miejsca. Tym bardziej, że inne aplikacje Adobe dla systemu iOS są naprawdę niezłe.
Podsumowując: nie instalować, szkoda miejsca.