Recenzja gry Star Wars Rebels: Recon Missions
Debiut Rebeliantów w świecie gier nie powali fanów Star Wars na kolana. Ale i tak warto dać szansę serialowym bohaterom Disneya.
Debiut Rebeliantów w świecie gier nie powali fanów Star Wars na kolana. Ale i tak warto dać szansę serialowym bohaterom Disneya.
Kiedy Disney przejmował kontrolę nad uniwersum Star Wars, wielu fanów poczuło zakłócenia w Mocy. W przypadku gier kontrowersje wzbudziło między innymi porzucenie dobrze rokującego projektu Star Wars 1313 oraz zapowiedź skupienia się na produkcji grywalnych aplikacji. Dwa lata po zamknięciu LucasArts widzimy, że nowy właściciel praw do kultowej marki nie wypuszcza gier na urządzenia mobilne w hurtowych ilościach. Wręcz przeciwnie, nowa gra z logiem Star Wars jest rzadko występującym zjawiskiem. Niestety nie oznacza to automatycznie, że Disney hołduje zasadzie: „jakość ważniejsza od ilości”.
Star Wars Rebels: Recon Missions jest tego najlepszym przykładem. Produkcja bazująca na telewizyjnym serialu była bowiem z początku zupełnie niegrywalna. Po obejrzeniu logo twórcy i wydawcy gra wyświetlała powiększony fragment obrazu (jakby 2/3 obrazu znajdowało się poza ekranem telefonu/tabletu) z informacją o mikropłatnościach, którego nie dało się pominąć. Dopiero po jakimś czasie i pobraniu niezbędnej aktualizacji wszystko wróciło na swoje miejsce. Ale niesmak pozostał.
Kiedy Star Wars Rebels: Recon Missions zaczęło działać prawie (o nienaprawionych wadach trochę później) jak należy, wciągnąłem się w nowe przygody serialowych bohaterów. Gra jest klasycznym połączeniem dwuwymiarowej platformówki i strzelanki, obfitującym w liczne skarby do zebrania, przeciwników do pokonania i cywilów czekających na ratunek. Pomoc mieszkańcom odległej galaktyki, prześladowanym przez Imperium na kilka lat przed zniszczeniem pierwszej Gwiazdy śmierci jest podstawowym zadaniem tytułowych rebeliantów.
Wprowadzenie do gry i cztery pierwsze misje spędzamy w skórze Ezry Bridgera, nastoletniego buntownika biegłego w sztuce posługiwania się blasterem. Krótka kampania Ezry, która jest oferowana w ramach free to play, stanowi demonstrację możliwości gry i atrakcji, jakie czekają na gracza gotowego zapłacić za dostęp do całości. Mamy więc cztery podstawowe misje ratunkowe, polegające na odnalezieniu konkretnego cywila i pokonaniu licznie występujących wrogów. A mowa tu o kilku rodzajach szturmowców, bojowych droidach, maszynach kroczących czy myśliwcach Tie-Fighter.
Poruszanie się nie nastręcza większych problemów, czego nie można powiedzieć o strzelaniu. Strzałki kierunkowe odpowiadające za ruch bohatera widnieją po lewej stronie ekranu, zaś z prawej mamy skok i przycisk strzału. Celujemy, przesuwając prawy palec góra-dół. Proste i przejrzyste, jednak w ferworze walki często miałem problem ze zmianą kierunku strzału (Ezra zamiast się obrócić, cofał się i strzelał w niepożądanym kierunku). Taki urok sterowania bez fizycznych przycisków.
Po pierwszej ukończonej misji Ezra trafia do bazy rebelianckich kompanów – Haven. Z początku jest to puste pole, które przyjdzie nam stopniowo zaludniać i zabudowywać. Nie ma tu oczywiście mowy o rozbudowanych funkcjach ekonomicznych, ale fajnie, że twórcy nie poprzestali na opracowaniu kilkudziesięciu etapów z chodzeniem od punktu A do B. W Haven możemy stawiać różnego rodzaju zabudowania, a z czasem pojawia się opcja ulepszania i upiększania istniejących obiektów. Rozwijanie bazy wpływa na liczbę pojawiających się mieszkańców, którzy zlecają nam nowe zadania lub wpływają na rozwój naszej postaci. Krótko mówiąc, bez stawiania kolejnych domków się nie obejdzie, jeżeli chcemy wycisnąć z gry wszystkie soki.
Jeżeli już o tym mowa, to nie obejdzie się również bez zapłacenia pewnej sumki. Na szczęście stosunkowo niewielkiej. Star Wars Rebels: Recon Missions nie należy do grona tytułów free to play, które na każdym kroku atakują gracza komunikatami o możliwości wykupienia pakietu nieobowiązkowych dodatków. Zamiast tego wydawca oferuje dostęp do czterech (nie licząc tutorialu) misji Ezry Bridgera, które stanowią jedną, oczywiście najkrótszą, z trzech kampanii. Dwie pozostałe, składające się łącznie z 31 misji, są zarezerwowane dla Kanana Jarrusa, niedobitka Jedi i Sabine Wren, Mandalorianki z zamiłowaniem do graffiti. W tym momencie za dostęp do wszystkich etapów trzeba zapłacić około 22 złote, co w moim przekonaniu nie jest wygórowaną ceną jak na tego typu produkcję.
Kupując pełną grę przekonujemy się, że każda postać różni się umiejętnościami i stylem walki (blaster, miecz świetlny, ładunki wybuchowe). Nie biegamy cały czas w tym samym, monotonnym otoczeniu, pojawiają się walki z bossami. Innymi słowy, jeżeli po skończeniu darmowej treści macie ochotę na więcej, to po wydaniu dwóch dych na ponad trzydzieści misji nie powinniście się czuć oszukani.
Pod warunkiem, że potraficie przymknąć oko na niezbyt wyrafinowaną oprawę graficzną i momentami tnącą animację. Po pierwszym uruchomieniu gry (kiedy już dało się ją normalnie włączyć) modele postaci czy ząbkowane krawędzie obiektów w tle nie zrobiły na mnie pozytywnego wrażenia. Nawet na 4,3-calowym ekranie telefonu gra wygląda najwyżej przeciętnie, nie mówiąc już o 10-calowym wyświetlaczu w tablecie.
Po Star Wars Rebels: Recon Missions nie spodziewałem się rewelacji i jej nie dostałem. Nie zmienia to jednak faktu, że te kilkuminutowe misje, rozbudowa bazy i poboczne atrakcje sprawiają sporo przyjemności. Zwłaszcza fanom Gwiezdnych wojen.
Ocena: 3/6
Plusy:
+ Star Wars
+ Misje ratunkowe i rozbudowa bazy
+ Nienachalne mikropłatności
+ Trzy zróżnicowane postacie (w pełnej wersji)
Minusy:
– Niegrywalna przed aktualizacją
– Oprawa graficzna
– Przycinająca animacja